Z nowoczesną blogosferą po raz
pierwszy zetknęłam się niecałe dwa lata temu. Pracowałam wtedy nad kampanią
marketingową portalu StudentsWatch i zastanawiałam się, jak dotrzeć z genialnym
pomysłem do mas, które wypaczone spamem odrzucają każdy podesłany link, nawet
okraszony zdaniem bardzo spersonalizowanego wstępu. Wiem, bo sama tak właśnie
robię. Znajomy branżowiec podsunął mi wtedy pomysł zrobienia kampanii z jednym
z poczytnych blogerów. Blogerów? A co mają wspólnego pismaki internetowych
pamiętników z marketingiem? Zaczęłam drążyć temat. Osoba, której adres dostałam
nie przypadła mi do gustu, ale po nitce do kłębka trafiłam w sam środek
polskiej blogosfery, która nie miała nic wspólnego z wyobrażeniami o blogach,
jakie znajomi prowadzili w czasach ogólniaka. Między innymi trafiłam na bloga
Kominka.
Był to blog inny niż wszystkie,
drażnił mnie bezkompromisowością, irytował butą, sprawiał, że czułam się bezsilna,
bo przewidywał i kontrował każde zdanie, które w emocjach chciałam sprzedać
autorowi. Nie były to emocje, jakich potrzebowałam, dlatego odstawiłam adres na
półkę, jednak o nim nie zapomniałam. Jakieś pół roku później Facebook
poczęstował mnie informacją o możliwości subskrypcji Tomka Tomczyka. Pamiętając
kontrowersyjne wpisy na Kominku z czystej perwersyjnej ciekawości zaczęłam
obserwować jego aktywność. Tego dnia przybyło mu parę setek subskrybentów. O
dziwo, niemal wszystkie publikacje jego statusów okazały się nad wyraz ciekawe,
intrygujące, nie raz pomocne. To właśnie dzięki nim po raz kolejny trafiłam na
bloga. Artykuły, które pojawiły się od ostatniego razu były tak wciągające, że przeczytałam
je jednym tchem, po czym spędziłam wiele godzin rozpracowując archiwum.
Pewnego dnia zauważyłam na blogu
informację o tym, że Kominek wydał książkę. Pobudzona wyobraźnia już wdychała
zapach świeżego druku, a książka dotarła 2 dni później pod moje drzwi. A niech
mnie, jeśli okaże się to stekiem samouwielbieńczych westchnień – pomyślałam,
odginając błyszczącą okładkę. Zaczęłam czytać.
Tak, między stroną 15 a 334
znajduje się poradnik dla osób, które prowadzą lub chcą prowadzić bloga. Jest
to fantastyczna wiedza know how, solidna, oparta na doświadczeniach, analizach
i przemyśleniach, poparta setkami przykładów. Język, jakim posługuje się autor
trafi do każdego czytelnika, a podobny jest do tego, którym posługiwał się
Allen Carr w swojej prostej metodzie rzucania palenia. Właściwie nie wyobrażam sobie lepszego poradnika dla
osób, które publikacjami w sieci tworzą wokół siebie społeczność. Nie chodzi
tylko o blogi - praktyczne fundamenty znajdzie tam każdy twórca treści,
nastawiony na odbiór. Jednak to, co jest naprawdę niezwykłe puszcza oko we wstępie
i miażdży w epilogu. Bowiem prawdziwa jazda zaczyna się na stronie 335. Trzydzieści
stron przeczytane jednym tchem, lepsze niż Harry Potter, lepsze niż Pilipiuk,
lepsze niż wywiad-rzeka z Quentinem Tarantino.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz