czystasoda@gmail.com

środa, 27 czerwca 2012

Depilacja laserowa

     Depilacja laserowa, czyli tzw. epilacja to ostatnio jedna z najpopularniejszych metod, mających na celu trwałe pozbycie się owłosienia. Klientki i klienci walą drzwiami i oknami do salonów kosmetycznych, żeby zdążyć przed latem, a każdego na taki zabieg stać. A to za sprawą nowej technologii, która jest o wiele tańsza, niż znane do tej pory lasery, na których skuteczna seria zabiegów na jedną część ciała sięgała kilku tysięcy złotych. Wiele salonów kosmetycznych zaopatrzyło się w kombajn, przynoszący zyski z depilacji, usuwania przebarwień i fotoodmładzania. Powstały sieci centr kosmetycznych, zajmujące się tylko i wyłącznie depilacją laserową, z wystandaryzowanym cennikiem (każdy pojedynczy zabieg 99zł). Wiele takich miejsc, aby przekonać niezdecydowanych klientów, sięga po różne techniki promocyjne: a to pierwszy zabieg gratis, albo zapłata dopiero za widoczny efekt, tudzież intratne oferty na serwisach typu Groupon. Korzystając z jednej z takich promocji postanowiłam sprawdzić, ile tak naprawdę warta jest ta cudowna usługa.

    Wykupiłam karnet na 3 zabiegi w jednym z zabrzańskim salonów kosmetycznych. Zdecydowałam się na depilację bikini. Polecono mi ogolić się dzień przed zabiegiem. Przeciwwskazaniami było m.in. opalanie się w ostatnich tygodniach i przyjmowanie środków, zawierających beta karoten (z uwagi na możliwość wystąpienia trwałych przebarwień). Depilacji nie można było przeprowadzić w miejscu, w którym mam tatuaż. Na pytanie, czy zabieg jest bolesny, dowiedziałam się, że wszystko zależy od odporności na ból.


      Zabieg. Sam zabieg wyglądał tak, że rozebrana do połowy kładłam się na kozetce, a na oczy dostałam specjalne okularki, chroniące przed światłem lasera. Kosmetyczka wysmarowała miejsce depilacji grubo żelem i przystąpiła do dzieła. To, co przeżyłam, to był istny koszmar. Nie przypominam sobie jakiegokolwiek zabiegu, może poza dentystycznymi bez zastosowania znieczulenia, który byłby równie bolesny. Byłam cała spocona i modliłam się, żeby to się już skończyło. Na szczęście zabieg trwał dosłownie kilka minut, a ból odczuwałam tylko w momentach ukłuć laserem. Potem nie miałam ani podrażnień, ani opuchlizny i wszystko wyglądało normalnie. Kolejny termin dostałam po 4 tygodniach.

   Skuteczność. Jestem po serii wszystkich trzech zabiegów, a jedynym zauważalnym efektem jest wolniejsze tempo wzrostu włosów i są one cieńsze. Jednak daleko temu do statusu trwałego braku owłosienia. Sądzę, że potrzebne byłoby jeszcze co najmniej dwa razy tyle zabiegów. Myślę też, że niektórzy, jak było w przypadku kosmetyczki, do której chadzałam, mają spore szanse powodzenia już po czterech zabiegach. Skuteczność zależy bowiem w dużej mierze od rodzaju owłosienia. Laser diodowy uderza impulsem w barwnik, zawarty we włosie, a to powoduje jego spalenie. Im grubsze i ciemniejsze włosy, tym skuteczniejsza depilacja. Na włosach blond metoda może w ogóle nie zadziałać. Kolejnym czynnikiem wpływającym na skuteczność depilacji jest faza wzrostu, w jakiej znajdują się włosy. Spośród trzech faz, tylko jedna gwarantuje skuteczne usunięcie włosków. Stąd też konieczna jest seria zabiegów, której ilości nie można z góry przewidzieć.

Podsumowując: 



·         Jeśli masz jaśniejsze i cieńsze włosy depilacja laserowa najprawdopodobniej nie będzie skuteczna.

·         Jest to zabieg bardzo bolesny i musisz być na to przygotowana. Pocieszające jest to, że trwa krótką chwilę.

·         Nawet jeśli cena pojedynczego zabiegu jest przyzwoita, pamiętaj, że efekt osiągniesz dopiero po serii, a wiec pomnóż kwotę przez co najmniej 4-8 razy.

·         Odstępy między zabiegami trwają około miesiąca (plus minus 2 tygodnie), a w międzyczasie niezalecane jest opalanie, dlatego zastanów się, czy na pewno chcesz to zrobić latem.

środa, 20 czerwca 2012

Gdzie się podziały stragany z warzywami i owocami?

   Plastikowa żywność, genetycznie modyfikowane owoce i warzywa, produkty z chemicznych plantacji, uprawiane na masową skalę… To jedyne artykuły, jakie znajdziecie w super i hipermarketach w dziale warzyw i owoców. Jeśli sądzicie, że jednak przesadzam, powąchajcie marketowe pomidory, albo przyjrzyjcie się ogórkom gruntowym. Niedawno trafiłam na całą skrzynkę ogórków-bliźniaków, jakich nigdy, przenigdy nie spotkałam na wiejskim polu.

   Ci, którzy mają zwyczaj przechadzania się na targi i bazary z pewnością są w stanie potwierdzić, jak różnią się w smaku, zapachu i kształcie tamtejsze owoce i zielenina. Nie każdy jednak z tych czy innych powodów ma na targ po drodze. Dla ów osób chorzowski rynek był przez ponad 20 lat miejscem, w którym mogli się zaopatrzyć w świeżą żywność, sezonowe warzywa, owoce, grzyby, kiszonki i nabiał. Właściciele straganów codziennie wczesnym świtem jeździli do dostawców po najświeższe produkty, prosto z ogrodu. Mimo, iż w ostatnich latach plac pod estakadą zdominowała branża odzieżowa, to jednak te kilka straganów z warzywami było nie tylko oblegane, ale i niezbędne.
   Na pewno znajdą się osoby, które w tym momencie powiedzą: chwila, przecież w marketach żywność jest tańsza, a różnicy w smaku nie czuję. Nie dajcie się zwieźć! Jakość żywności ma istotny wpływ na długość naszego życia, odporność na alergie i choroby, sprawność fizyczną i intelektualną. Tak naprawdę produkty pochodzenia roślinnego swoje substancje odżywcze (czyli witaminy i minerały) posiadają tylko w okresie swojego naturalnego cyklu życia. Trzymane w lodówkach, foliach i workach tracą te właściwości bardzo szybko i w rezultacie okazać się może, że ze 160 mg witaminy C obecnych w natce pietruszki zostanie ich okrągłe 0.

   Remont estakady zmusił właścicieli straganów warzywnych do likwidacji stoisk na rynku, jednak zdecydowana większość z nich znalazła sobie nowe miejsca w samym centrum Chorzowa. Mimo, że prace remontowe zakończą się za ok. rok, budki nie wrócą. Warto więc odwiedzić ich nowe lokalizacje, bowiem jakość produktów jest tam bezkonkurencyjna, ceny jak najbardziej przystępne, a sprzedawcy ze szczerym uśmiechem witają znajome twarze.

   Poniżej przedstawiam listę stoisk:

1.       W delikatesach RAJ (Rynek 11, po schodkach) swoją siedzibę znalazły 4 budki: warzywa i owoce, nabiał, kiosk z chemią i Pan z odzieżą zza rogu.
2.       Przy ulicy Katowickiej, na odcinku między Rynkiem a Teatrem Rozrywki znajdują się 2 sklepy z przeniesionymi z  Rynku straganami: mięsny i warzywny. W obu kupicie też nabiał.

3.       Przy Placu Hutników (pętla dawnej 12-tki), między barami z parasolami całkiem okazale ulokował się sklep z warzywami i owocami. Nie sposób przeoczyć.


   Gorąco zachęcam do dzielenia się informacjami, zawartymi w tym artykule, bowiem wiele osób jeszcze nie wie, gdzie znajdują się ich „stare” stragany, a sprzedawcy muszą od nowa radzić sobie z super-hiper-konkurencją.


środa, 13 czerwca 2012

Rebel Garden w WPKiW

   Dziś słów kilka o moim ulubionym miejscu na Śląsku, czyli o Wojewódzkim Parku Kultury i Wypoczynku, od niedawna mieniącym się Parkiem Śląskim (ileż protestów z tego powodu). Otóż przemierzając Park wzdłuż i wszerz, czy to po ścieżkach spacerowych, czy trasami rowerowymi, warto zatrzymać się na (dłuższą) chwilę przy bramie wejściowej Zoo. Znajduje się tam bowiem nad wyraz ciekawe miejsce, Rebel Garden.


   Pub/kawiarnia/bar (a czasem koncertownia) powstała pod koniec 2010 roku jako terenowa wersja chorzowskiego Rebel Baru (poprawcie mnie, jeśli się mylę!), by w końcu przejąć punkt ciężkości całej inicjatywy kubańsko-rebelianckiej piwiarni, w której leją się strumieniami browary z czterech stron świata (jednak głównie ze strony wschodniej).
   Miejsce jest o tyle specyficzne, że z racji usytuowania w centralnym miejscu Parku, gdzie w godzinach szczytu przewijają się setki przeróżnych osób, do momentu zamknięcia Zoo jest na pozór dość typowym pubem i piwiarnią. Można tam coś skąsić, można posiedzieć i wybrać napitek z nieco szerszego, niż przeciętny, repertuaru. Ogródek sąsiaduje z wybiegiem dla zwierząt z Zoo, co stanowi ciekawą atrakcję. Jednak po zmroku Rebel niepowtarzalnego klimatu. Schodzą się tam osoby bardzo ciekawe, z nieco cięższych klimatów muzycznych. Nierzadko można tam spotkać graczy w karcianki, planszówki, czy RPG-i.

   O płynnym menu nie sposób nie wspomnieć. W Rebelu możecie zamówić bardzo nietypowe piwa z przeróżnych zakątków świata w bardzo przyzwoitych cenach. Absolutnym hitem jest jagodowe piwo z kija (czyt. lane), któremu osobiście przyznaję notę 10/10 !! Podobno pub serwuje również oryginalne czeskie sery, jako zakąski do piwa. Jednak nie miałam okazji spróbować.

   Chętnie podejmowane są też różne inicjatywy muzyczne i kulturalne, m.in. koncerty na świeżym powietrzu, filmy na dużym ekranie, wystawy i festiwale. Wszystko w bardzo nietuzinkowym klimacie. Jeśli wiec następnego popołudnia postanowicie udać się na spacer do parku, a po długiej wędrówce zmorzy Was głód lub pragnienie- udajcie się pod bramę Zoo.

środa, 6 czerwca 2012

Złoty Osioł - Wege Bar


   Kilka dni temu byłam na obiedzie w Złotym Ośle. To wegetariański bar w Katowicach i chyba najbardziej osobliwa restauracja na Śląsku.  Osła poznałam w czasach liceum. Został mi polecony przez znajomą, która była jedną z najbardziej ekscentrycznych osób, jakie w życiu poznałam: joginka, buddystka, wegetarianka i do tego dziennikarka. Nic dziwnego, że bywała tam regularnie, bo to miejsce właśnie takich ludzi przyciąga.


   Od mojej ostatniej wizyty, jakieś 4 lata temu tak naprawdę nic się nie zmieniło. Wystrój pozostał ten sam, bardzo klimatyczny, ciut hinduski, trochę krishnowski. Nigdy do końca mi nie odpowiadał z uwagi na pastelowe barwy i trochę zbyt śmietnikowe meble. Niemniej jednak wszystko to tworzy bardzo specyficzny klimat, który, jak podejrzewam, po zmierzchu zyskuje na przytulności (zawsze bywałam tam w porze obiadowej). Na uwagę zasługują ręcznie malowane elementy na ścianach, suficie i w toalecie, które podsycają nastrój artyzmu.


   Bar jak stał kiedyś, tak stoi i dziś. Za szklaną szybą wzrok przykuwa ogromna różnorodność najdziwniejszych potraw. Wszystko oczywiście bez mięsa. Znajdziecie tam tarty z najdziwniejszymi dodatkami, kilka rodzajów lazanie (ze szpinakiem, z brokułami, czy jogurtowo-dyniowa), naleśniki z nadzieniem ruskim posypane obficie słonecznikiem, spaghetti z serem pleśniowym,  zupy, musake czy warzywne ratatuj. Menu każdego dnia różni się i wprost nie sposób przywiązać się do jednej, ulubionej potrawy. Jedyne, co się zmieniło od czasów liceum, to wprowadzenie kartek z nazwami potraw, czyli zabieg, któremu Osioł opierał się latami, a który ułatwiłby egzystencję całym pokoleniom kelnerek (te przez 8 godzin swojej zmiany musiały każdemu klientowi cierpliwie tłumaczyć, co znajduje się w dzisiejszym menu).

   Cena obiadu jest stała i wynosi teraz 12 zł. Oprócz gorącej porcji dania głównego dostajemy talerz do bufetu sałatkowego, gdzie nakładamy tyle surówek, ile tylko zdołamy zjeść. Oczywiście każda z nich nieco różni się od standardowych miksów warzywnych, a hitem dla mnie było połączenie arbuza, jabłek i mięty. Napoje zawsze były w Ośle dość drogie, za to raczej nietypowe. Możemy skosztować soków ze świeżych owoców, lemoniady, czy napoju imbirowego. Jest też piwo z dystrybutora w cenie 5zł za małe i 6zł za półlitrowe.


  Strefa gastronomiczna jest bardzo różnorodna, zaskakująca, zawsze świeża, a wykorzystuje się tylko zdrowe jedzenie i naturalne przyprawy. Potrawy podgrzewane są w piecu, nie w mikrofalówce, a w kuchni trwa kreatywne gotowanie od 10 do 22.

   Ludzie Złotego Osła to też interesujący aspekt baru. Odkąd pamiętam obsługę zawsze stanowiły osoby bardzo alternatywne, często w dredach i z kolczykami. Znam kilka bardzo ciekawych śląskich osobistości, które kiedyś, daawno temu przewinęły się przez Osła. Klientela jest również bardzo ciekawa, jednak niskie ceny dużych posiłków ściągają i typowych bywalców barów mlecznych.


   Złoty Osioł znajduje się w centrum Katowic, przy ulicy Mariackiej 1 (obok budynku starego dworca PKP lub dawnego Mega Clubu). Osioł otwarł swoją filię również w centrum Sosnowca, a wielkimi krokami zbliża się otwarcie filii w Gliwicach. Z moich informacji wynika, że aktualnie trwa nabór członków załogi do gliwickiego wege-baru.