czystasoda@gmail.com

środa, 29 sierpnia 2012

Lokale w Parku: Róża


   Doskonale pamiętam czasy, kiedy by napić się piwa w Parku i nie zapłacić miliona dolarów, nie siedzieć w towarzystwie przyjęcia komunijnego i nie wdychać woni czterodaniowych potraw, zamawianych przez siedemdziesięcioletnich znajomków, odprawiających urodzinowy obiad w jednej z parkowych restauracji, trzeba było usiąść na trawie (Tyskie jeszcze nie postawiło ławek) i ostentacyjnie walić z gwinta w miejscu publicznym, co nie podlegało wówczas karze (ustawa, która zbiera srogie żniwo ilekroć coś się dzieje na Mariackiej weszła w życie dopiero w 2001 roku). Wtedy chodziło się do Parku głównie w celach rekreacyjno-sportowych, bo piwo zdecydowanie lepiej smakowało na miejskiej ławeczce i właściwie nikt nie łączył piątkowo-sobotnich wieczorów z pobytem w jakże pięknym za dnia, a zupełnie nie imprezowym w nocy WPKiW.

   Tak naprawdę pierwszym lokalem, który nie podpadał pod żadną subkulturę, nie opowiadał się po żadnej ciemnej ni geriatycznej stronie mocy i najbardziej przypominał typowy miejski pub, była ulokowana niemal przy samej głównej bramie do Parku, Róża. Tłumnie schodzili się tam uczniowie, absolwenci i nauczyciele najbardziej prestiżowego ogólniaka w Chorzowie, a także połowa Tysiąclecia. Klimat był taki, jak bywalcy, jednak całość trzymała poziom, a knajpa mogła sobie pozwolić na wygórowane ceny zarówno piwa, jak i drinków.


   Początkowo lokal sezonowy, otwierany z pierwszym wiosennym promieniem słońca i zamykany na cztery spusty z pierwszym podmuchem listopadowego wichru, odkrywszy, że zahartowani, młodzi piwosze (a nie, jak początkowo- parkowi spacerowicze) żądni są pleneru o każdej porze roku, zainwestował w szklane ściany, a później zmodernizował po całości swą infrastrukturę, by dopasować się do potrzeb swego nowego, acz stałego i nieocenionego targetu.

   Bingo! Pozostałe lokale skwapliwie wzięły z Róży przykład i powstały. Masowo. Tuż po sąsiedzku, czy raczej bliźniaczo do tego stopnia, że część klienteli wciąż nie łapie się w tym, w którym aktualnie lokalu siedzą i przenosi się z knajpy do knajpy z piwem, które aktualnie sączą. W efekcie podliczając dzienny utarg okazuje się, że więcej z kasy rozeszło się na zapłatę kaucji za butelki (która wynosi 1zł, słownie: jeden złoty), niż osięgnięty przychód ze sprzedaży piwa w ogóle. Lokale, które powstały najpóźniej nie przechodziły już tak spektakularnych modernizacji i od fundamentów zbudowane zostały w postaci zimowych ogrodów. Konkurencja konkurencją, jednakże pocieszeniem niech będzie fakt, iż naśladowanie jest najszczerszą formą pochlebstwa (choć gdy mówimy o biznesie, ich właściciele z pewnością są innego zdania).

   Skoro mowa o konkurencji, to fakt, iż w miejscu, gdzie kiedyś Róża walczyła z nadmiarem gości, cisnących się drzwiami i oknami o każdej porze dnia i roku, teraz stoją 4 knajpy (plus kilka kolejnych zaledwie paredziesiąt metrów dalej), wcale tej pionierskiej nie dodał skrzydeł. Ba, moim skromnym zdaniem, poszła ona w najgorszym z możliwych kierunków. Dlaczego?- zapytacie. O ile cała reszta faktycznie trzyma poziom, prześcigując się w atrakcjach, jakie zapewnia swoim klientom (karaoke, wewnętrzne pizzerie, nowe gatunki piwa), o tyle Róża postawiła na techno-disco-polowe imprezy, na które ściągają podpici, albo nie, zalani, goście, najadłwszy się do syta w Hawaii lub Zielonej Dolinie. A i oni postoją kilkanaście minut, patrząc na pusty parkiet, odstawią pustą butelkę po piwie (przytarganą z Zielonej Doliny) i chwiejnym krokiem udadzą się w stronę przystanku, gdzie nie tną komary i jest dziwnie, o kilka stopni Celsjusza cieplej.


   I tylko weterani, pamiętający dobre czasy, którzy siadają zupełnie z boku, żeby utrzymać w polu widzenia swoje wypasione fury i błyszczące motocykle, rozglądają się za znajomymi twarzami z przeszłości i sączą czternastą szklaneczkę coca-coli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz