Sztuczne rzęsy zakładałam trzy
razy w życiu. Raz przed Woodstockiem w 2011 roku, drugi raz przed Woodstockiem
w 2012 roku i trzeci raz miesiąc temu. Nie przypuszczałam, że napisze o tym na
blogu, gdyby nie Elżbieta Okupska.
Usługa przedłużania rzęs metodą
1:1 (jedna sztuczna rzęsa przyklejana do jednej naturalnej) weszła na polski
rynek kosmetyczny parę lat temu tworząc godną uwagi alternatywę dla wielu
kobiet, które codziennie poświęcają zbyt dużo czasu na poranny makijaż. Metoda
cieszy się ogromną popularnością zwłaszcza w okresie letnim, kiedy upał i woda
nie idą w parze z wytuszowanymi rzęsami. Równie często z zabiegu korzystają
panie, które chcą wyglądać świetnie, budząc się rano obok (ukochanego lub nie)
mężczyzny.
Początkowo zabieg oferowało
niewiele salonów kosmetycznych, a tam, gdzie był możliwy, kosztował majątek:
ceny wahały się od 200 do ponad 500zł. Dziś niemal każde studio urody posiada
mniej lub bardziej wykwalifikowaną osobę, która już za niewielkie pieniądze
będzie dłubała przy cudzych powiekach przez 3-4 godziny. Przynajmniej raz w miesiącu
na serwisach grupowych zakupów znajdziemy ofertę przedłużania rzęs metodą 1:1
za dumpingową cenę 30-50zł. Ponadto czarny rynek kosmetyczny kwitnie i nie jest
trudne znalezienie osoby, która doklei nam w domu rzęsy na własnej kozetce za
ok 100zł.
Jak to właściwie jest z tym
doklejaniem rzęs i dlaczego nikt nam nie da gwarancji, że wydając na zabieg
200zł w salonie dostaniemy najwyższą jakość usługi, a idąc do dziewczyny „z
ogłoszenia” wrócimy bez powiek? Przyjrzyjmy się pokrótce elementom składowym
takiego zabiegu.
Po pierwsze materiały, czyli
rzęsy i klej. Po pierwszym zabiegu (domowa kozetka z ogłoszenia) wyglądałam jak
gwiazda filmowa płci transwestyta. Podczas drugiego zabiegu (salon z gruponu)
wylałam dwa morza łez: gdy klej dostawał mi się do oczu oraz gdy próbowałam je otworzyć,
rozrywając „zrośnięte” powieki. Na trzeci zabieg udałam się już do poleconej mi
osoby, która pracowała i w salonie, jako kosmetyczka i przyjmowała po godzinach
za połowę stawki. Wtedy po raz pierwszy wróciłam naprawdę zadowolona.
Co może pójść nie tak? Nie licząc
jakości materiałów (za 50zł na pewno ich nie dostaniemy), chodzi o precyzję,
doświadczenie kosmetyczki i przede wszystkim pewien „dryg” do takich
długotrwałych, żmudnych zabiegów. Jeśli wykonująca je osoba nie posiada
wszystkich trzech umiejętności, grozi nam look spod mrówczych odnóży, czyli
poskręcane, poplątane rzęsy, wyginające się w dół, kłujące gałkę oczną lub
wypadające garściami. Jeszcze gorzej, gdy rzęsy będą się sklejać w grube
stożki- nie liczcie na to, że poradzicie sobie z tym za pomocą szczoteczki czy
wykałaczki.
Co jest ważne? Aby jak najmniej
ingerować w ów powiekowy artefakt. To nie prawda, że szczotkując czy tuszując
oko pomagamy rzęsom. Takiej porady udzielić może tylko kosmetyczka,
niezadowolona z efektu swojej pracy. Polecam natomiast usuwanie makijażu za
pomocą nasączonego płynem do demakijażu patyczka kosmetycznego. Rzęsy powinny się trzymać 3-5 tygodni.
Uwaga! Doklejać powinno się
jedynie górne rzęsy. Założenie dolnych wiąże się z pracą na otwartym oku, co
stanowi poważne zagrożenia dla Waszego zdrowia!
Dlaczego Elżbieta Okupska? W
ostatnich odcinkach serialu „Na Wspólnej” śmigała po planie w długich, gęstych
i nie swoich rzęsach. I nie wyglądała ani trochę dobrze.
Też zauważyłam te sztuczne rzęsy u Pani Okupskiej. Wyglądają na prawdę sztucznie ;)
OdpowiedzUsuń