czystasoda@gmail.com

sobota, 26 kwietnia 2014

Jak robić w życiu to, co się chce

Kiedyś ktoś zadał mi pytanie: Czym jest dla ciebie sukces? Bez głębszego zastanowienia odpowiedziałam: sukces to realizowanie mojej pasji i zarabianie na niej takich pieniędzy, żeby nie musieć robić zarobkowo czegoś, co nie jest moją pasją.

Codziennie spotykam ludzi, którzy idąc do pracy myślą tylko o tym, żeby z niej wyjść, potem są zbyt zmęczeni, żeby realizować swoje pasje. To się dzieje każdego dnia. I tak do 65 roku życia. To ludzie, którzy „zahaczyli się” w supermarketach, call center, firmach produkcyjnych, tylko „na chwilę”, żeby wyprowadzić się od rodziców, opłacić rachunki, kupić sobie coś ładnego, pojechać na festiwal muzyczny latem albo sprostać presji społecznej i uciąć gderanie rodziców: powinieneś iść do pracy. To ludzie, którzy wpadli w pułapkę.


Być może jesteś jednym z tych ludzi, a być może jesteś na najlepszej drodze do tego, by się takim stać. Być może nie wiesz, co chcesz w życiu robić? Świetnie, że tu trafiłeś właśnie w tym momencie, bo mam dla Ciebie kilka esencjonalnych rad i inspiracji, które sprawią, że Twoje życie będzie Twoim sukcesem.

1.    Po pierwsze zadaj sobie pytanie jaka jest Twoja pasja, Twoje hobby? To nie prawda, że praca to praca, a na zainteresowania mamy czas wolny. Ludzie, którzy odnieśli największy sukces zarówno zawodowy jak i osobisty to ci, którzy wytrwale realizowali swoją pasję, poświęcili się jej i dzięki temu stała się ona ich głównym źródłem dochodu. Myślisz, że Twoja pasja nie ma nic wspólnego z biznesem? Nic bardziej mylnego.

Asia bardzo lubiła sport i aktywność fizyczną. Została instruktorką fitness, trenerem personalnym, szkoleniowcem i prezenterką Profi Fitness School. Prowadzi bloga na którym opisuje swoje fitnessowe, biegowe i podróżnicze doświadczenia. Na życie zarabia realizowaniem swoich zainteresowań.

Gosia całe życie była miłośniczką zwierząt. Pasjonowały ją koty, szczególnie brytyjskie. Gdy już kupiła wymarzoną kotkę postanowiła założyć hodowlę kotów brytyjskich, skupiając się na wychowywaniu kociąt tak, by stały się najlepszymi przyjaciółmi człowieka. I całkiem fantastycznie jej to wychodzi.

Michał dorastał w polskim świecie fandomu. Uwielbiał gry RPG, planszówki, konwenty fantastyki. Założył wydawnictwo Kuźnia Gier, która jest aktualnie jedną z najbardziej liczących się firm projektujących i produkujących gry na rynku polskim. Działa też w innych komercyjnych projektach około fantastycznych, a jego stateczne życie zawodowe i osobiste związane jest z fantastyką.

Tomek, którego pierwszej książki recenzję zamieściłam tu jakiś czas temu po prostu lubił pisać bloga. O życiu, o związkach damsko-męskich, o mediach, w charakterystycznym dla siebie, nonkonformistycznym stylu. Jeden z najbardziej wpływowych blogerów w Polsce. O tym, że utrzymuje się z pisania własnego bloga i to na całkiem znakomitym poziome możecie przeczytać w jego książce (i się zainspirować).

Natalia, pasjonatka nowinek technologicznych, gier komputerowych i całego geekostwa. Jakiś czas temu założyła fanpage na Facebooku o nazwie Jestem Geekiem. Pomysł rozrósł się do tego stopnia, że powstał osobny portal internetowy z ogromną liczbą odwiedzających. Natalia podchwyciła również pomysł organizacji wieczorków tematycznych „Pog(r)adajmy”, które funkcjonowały już w innych miastach i raz w miesiącu prowadzi takie spotkania w katowickiej Cybermachinie. I wciąż dostaje kolejne, lukratywne, geekowskie propozycje.

Ja jestem socjologiem z końską pasją od dzieciństwa. Właśnie założyłam firmę, horse coachingową, w której konie uczą ludzi, pomagają rozwiązywać ludzkie problemy, m.in. z komunikacją, osiąganiem celów, asertywnością, radzeniem sobie ze stresem czy pewnością siebie. I to jest mój klucz do sukcesu.

To tylko kilka wybranych przeze mnie przykładów. Każde hobby można przekuć na biznes. Jeśli Twoją pasją jest wspinaczka wysokogórska może pomyślisz nad założeniem firmy myjącej okna w drapaczach chmur?


2.    Przejrzyj listę PKD
Jeśli po lekturze poprzedniego punktu dalej nie do końca wiesz, co chcesz w życiu robić poświęć trochę czasu na przejrzenie listy Polskiej Klasyfikacji Działalności, koniecznie wraz z objaśnieniami, jakie konkretnie działalności podlegają pod poszczególne działy. Taką listę znajdziesz np. tu. Wyobraź sobie siebie w poszczególnych branżach, może przy którejś pozycji poczujesz przyjemny dreszcz i wenę? Tak czy inaczej będzie to refleksyjne, a zapewne i inspirujące doświadczenie.

3.    Zajrzyj na stronę Twojego Urzędu Pracy i spójrz jakie bezpłatne kursy organizują. Wózki widłowe, choć wciąż popularne, to już stereotyp i przeszłość. Na przykład chorzowski Urząd oferował ostatnio kurs pracowników lotnisk, stewardess, czy florystyki z elementami decoupage. Dla osób zarejestrowanych w urzędzie często są to płatne kursy, tzn. urząd płaci bezrobotnemu za odbycie takiego szkolenia. Wiele firm i instytucji organizuje również własne, bezpłatne kursy finansowane ze środków unijnych. Co ci szkodzi?

4.    Co dwie głowy to nie jedna.
Jeśli jakimś cudem wciąż nie masz pomysłu na to, czego chcesz od życia to pole do popisu oddajemy zasadzie: z ilości jakość. Ten punkt będzie wymagał od Ciebie 2 rzeczy: szczerej i prawdziwej chęci do robienia w życiu tego, czym będziesz się świetnie bawił (obojętnie czy wiesz czym jest owo „coś” czy nie) oraz kontaktu z ludźmi. Ze znajomymi, znajomymi znajomych, przypadkowymi znajomymi i starymi znajomymi. Wystarczy, że podczas spotkań towarzyskich, pogawędek internetowych czy przy innych okazjach do rozmowy wspomnisz, że chciałbyś ciekawą pracę, nową pracę, pożądasz zmiany etc. Prędzej czy później zaczną napływać informacje zwrotne i propozycje, spośród których będziesz mógł wybierać lub czerpać inspirację. Wierz mi.

5.    I ostatnia rzecz, czyli czego z pewnością nie rób.
Wiesz, że Twój znajomy dorobił się na dystrybucji pierogów, imporcie wody mineralnej z Włoch czy handlu chińskimi butami na bazarze i, mimo, że temat jest Ci zupełnie obcy, myślisz sobie: skoro on na tym zarabia, to ja też zgarnę  swoją mini fortunkę. Zwykle o tym, że jemu się udało zadecydował szereg warunków zewnętrznych. Na wakacjach w Turcji spotkał tambylca, z którym przy rakii zrobił deal na tanie produkty. Albo pracował jako handlowiec od soków przez kilka lat, zjadł na tym zęby, a otwarcie swojej firmy było już czystą formalnością. Albo ciotka przyjaźniła się z babcią z jarzynowego i od niej się dowiedziała, że ta od butów zwija interes, bo wyjeżdża do Olsztyna i będzie na targowisku wolne stoisko i do tego z monopolem obuwniczym. Podchwycenie pomysłu, który nie ma z Tobą wiele wspólnego jako droga na skróty to pułapka dla ludzi niemądrych i leniwych. W dodatku na przekonanie się o prawdziwości tych słów nie będziesz musiał długo czekać. Także jeśli punkt piąty dziwnie wyraźnie odwzorowuje Twoje podejście do życia, wróć, hardy biznesmenie, do punktu 1.


Jeśli dotarłeś do tego miejsca a w Twojej głowie wciąż pustka i zniechęcenie mam dla Ciebie ostatnią, niezawodną radę: ZMIEŃ NASTAWIENIE. I nie zapominaj, że Twoje obecne okoliczności nie determinują dokąd możesz dojść. One określają jedynie skąd możesz wystartować!

piątek, 11 kwietnia 2014

Foch - 7 sposobów w jakie zabija

Człowiek rozumny żyje po to, żeby było mu dobrze. Z racjonalnego punktu widzenia wszystkie myśli i działania powinny być podporządkowane temu jednemu imperatywowi. I w bardzo subiektywnie rozumianej teorii tak jest. Wydaje nam się, że negatywne emocje ubrane w popularnego focha dadzą nam poczucie zadośćuczynienia i satysfakcję, że przybliżą nas do celu, a w konsekwencji że są dla nas czymś pozytywnym. I mamy rację. Wydaje nam się.



W rzeczywistości fochy są bardziej destrukcyjne niż mogło by się wydawać. Nie tylko dla naszych relacji z ludźmi, ale też dla wizerunku, reputacji i przede wszystkim zdrowia psychicznego.

Zanim jednak przejdę do przekonywania Was dlaczego powinniście zacząć pracę nad sobą jeśli temat jest Wam szczególnie bliski przedstawię schemat typowego focha:

1.    Najpierw jest sielanka
2.    Potem pojawia się sytuacja, w której z jakiegoś powodu poczujemy się źle. Być może poniżeni, niedocenieni, niesprawiedliwie potraktowani.
3.    Wówczas strzelamy focha, czyli obrażamy się, nie odzywamy, zamykamy na wszelki dialog.
4.    Pozostajemy w tym stanie nie podejmując absolutnie żadnych prób wyjaśnienia o co nam chodzi, ewentualnie stajemy się oschli, cyniczni, sarkastyczni lub opryskliwi.
5.    Foch mija najczęściej wtedy, gdy sami zapominamy co takiego go spowodowało (często nawet nie jesteśmy w stanie określić klarownie jego przyczyny), ewentualnie gdy sprawą zainteresuje się osoba z umiejętnościami terapeutycznymi; znane są też przypadki, że nigdy.

A oto 7 rzeczy dlaczego foch to zło:

1.    Po pierwsze i najważniejsze, foch najbardziej uderza w nas samych. Najgorzej czujemy się my. Dręczeni od wewnątrz negatywnymi uczuciami, przybici, pozbawieni energii. Na co to komu? O ile cudowniej byłoby zamiast tego czuć się radośnie, być z kimś blisko, uśmiechać się do siebie?

2.    Foch nie załatwia sprawy. Jeśli coś leży Ci na wątrobie jedynym, powtarzam JEDYNYM skutecznym sposobem abyś poczuł się lepiej jest wyrzucenie tego z siebie, rozmowa i wyjaśnienie sytuacji. Każda inna podjęta lub niepodjęta przez Ciebie forma rozwiązania sprawy sprawi, że będziesz czuł się jeszcze gorzej.

3.    Foch jest toksyczny dla związków międzyludzkich. Powiedzmy sobie szczerze, nikt nie ma ochoty spędzać czasu z osobą, której domeną jest obrażanie się, po której nie wie czego i kiedy się spodziewać. W jednej chwili jest roześmiana, a za chwilę foch na imprezie, ciche dni na wyjeździe lub może bardziej spektakularne akcje. Regularnie kłócące się pary, bo któreś z nich zawsze strzeli bezsensownego focha to zmora niejednej paczki przyjaciół. Znasz to skądś?

4.    Foch to marnowanie czasu. Fochem obdarzamy zwykle dość bliskie albo nawet bardzo bliskie osoby. Te same, z którymi uwielbiamy spędzać czas, przy których czujemy się dobrze, których brak odczuwamy szczególnie boleśnie. Im dłużej i częściej utrzymujemy je na dystans focha tym więcej cudownie spędzonego czasu świadomie wymieniamy na przykre i samotne chwile.

5.    Foch to manifest niedojrzałości. Jeśli w ten sposób próbujesz rozwiązywać swoje życiowe problemy bardzo szybko przestaniesz być traktowany poważnie, ludzie przestaną brać Cię pod uwagę i liczyć się z Twoim zdaniem. Z czasem też zaczną Cię unikać.

6.    Może nas ominąć coś ważnego. Kiedy tak jesteśmy sobie obrażeni, zamknięci na cztery spusty w sobie lub w domu mogą się pojawić różne propozycje i opcje spędzenia czasu, które nie zostaną nam przedstawione, bo nikt nie ma ochoty spędzać czasu z niesympatyczną i naburmuszoną osobą. Strzeżmy się więc strzelania fochów w weekendy i w sezonie grillowym.

7.    Foch jest bezcelowy. Zwykle zależy nam na tym, żeby to ta druga osoba poczuła się źle. Nikt jednak nie będzie się czuł gorzej niż my sami, jeśli nie wie z jakiego powodu miałby się tak czuć. Przypomnij sobie ostatnią reakcję na Twojego focha. Jest to albo ignorowanie, albo  przeczekanie albo matczyna wręcz próba udobruchania i uspokojenia. Pamiętasz nadal, w jakim celu strzeliłeś focha?



Fochy są często tak wyuczoną reakcją ludzką, że wydaje nam się, iż są elementem naszej osobowości, czy nawet błędnie mylimy je z dumą. Zważywszy jednak na ich bezcelowość, na straty, jakie generuje, na złudne korzyści, które wydaje nam się że przynosi, powinniśmy za każdym razem, gdy przyjdzie nam „ochota” na focha wrócić myślami do tego tekstu. Jeśli trudno nam opanować swoje emocje i momentalnie wyprzeć wyuczone zachowanie, weźcie głęboki oddech i przywołajcie  pozytywną myśl względem własnej osoby. Nasz umysł nie potrafi myśleć jednocześnie o negatywnych i pozytywnych rzeczach. To niezawodna metoda, tylko musicie chcieć z niej skorzystać i zdać sobie sprawę, że foch to nie element życia społecznego, a problem.


Zobacz również:

wtorek, 25 marca 2014

O konwentach fantastyki

Jako, że jestem świeżo po kolejnym, fantastycznym konwencie fantastyki i wrażenia jeszcze nie opadły, dzisiejszy artykuł będzie poświęcony właśnie konwentom. Co to w ogóle jest, co się tam robi i dlaczego ludzie przyjeżdżają z najdalszych zakątków kraju, żeby uczestniczyć w takim wydarzeniu.  W skrócie – będzie o konwentach dla laików.

Screen z filmu promującego Pyrkon 2014

 Czym jest konwent?

Konwent to po prostu zlot fanów. Na konwenty fantastyki zjeżdżają osoby zainteresowane różnymi jej formami. Są tam fani gier planszowych, karcianych, papierowych RPG, gier komputerowych, gier bitewnych (makieta+figurki), fani komiksów, książek fantasy i s-f, cosplayerzy (osoby przebrane za bohaterów ze świata fantastyki), LARPowcy (osoby wcielające  się w rolę na dłużej, odgrywające swoje postacie), fani mangi i anime, miłośnicy alternatywnych rzeczywistości, minionych epok i różnych wizji przyszłości.


Rodzaje konwentów

Konwenty mogą przybrać bardzo różną formę. Jednym z najpopularniejszych rodzajów są tzw. konwenty szkolne, które odbywają się w budynkach szkół lub domach kultury.  Gdy taki konwent zyska popularność i się rozrośnie może stać się festiwalem połączonym z targami, jak np. Pyrkon, którego 14-ta edycja odbyła się w miniony weekend w Poznaniu i przyciągnęła blisko 25 tys. osób.



W okresie letnim popularne stają się konwenty terenowe, odbywające się na świeżym powietrzu. Najczęściej są one ściśle związane z jedną konwencją, np. fantasy (elfy, krasnoludy, smoki), czy postapo (świat po zagładzie nuklearnej).

Konwenty mogą być ogólnofantastyczne, gdzie każdy powinien znaleźć coś dla siebie, lub tematyczne, np. konwent mangowy, konwenty połączone z LARPem w świecie fantasy (np. Orkon, Flamberg), czy w świecie postapokaliptycznym  (np. Ziemie Jałowe, Old Town).

Wreszcie konwenty mogą skupiać się wokół jednej, dominującej aktywności, np. konwenty gier planszowych, RPG, gier komputerowych, LARP, lub łączyć różne aktywności „pod jednym dachem”.

Czas trwania konwentów. Konwenty szkolne najczęściej odbywają się w weekendy. Od piątku do niedzieli lub tylko w sobotę i w niedzielę. Rzadziej są to konwenty jednodniowe. Konwenty terenowe to często 4-5 dni do tygodnia, a więc warto zaplanować taki wyjazd jako alternatywna forma spędzenia urlopu.


Co czeka na uczestnika konwentu?

Kilka formalności. Przede wszystkim należy mieć ze sobą dowód osobisty lub zgodę rodziców w przypadku osób niepełnoletnich. Dokument będzie potrzebny podczas akredytacji. Uiszczamy wówczas opłatę za konwent i otrzymujemy identyfikator. Warto zastanowić się nad konwentową ksywą, którą umieścimy na identyfikatorze, bo niewielu ludzi w fandomie (osoby związane z fantastyką) używa swojego imienia.

Program. Na uczestników typowego konwentu czeka program, z podziałem na bloki tematyczne i godziny, w którym warto już wcześniej zaznaczyć interesujące nas aktywności. Mogą to być prelekcje, konkursy, warsztaty, sesje RPG czy cokolwiek innego. Program publikowany jest wcześniej na stronie konwentu, ale też z reguły otrzymujemy wersję papierową podczas akredytacji. Polecam przejrzenie bloku konkursowego, bo biorąc udział w quizach i turniejach możecie zdobyć nagrody lub „pieniądze konwentowe”, za które kupicie gry, książki i inne ciekawe rzeczy w specjalnym punkcie wymiany nagród.

Suweniry. Na większości konwentów rozstawione są stoiska wydawnictw growych, książkowych, gadżetowych. Kupicie tam planszówki, karcianki, biżuterię, kości do gry, podręczniki, książki, komiksy, koszulki i odzież oraz różne bardzo dziwne rzeczy. Gośćmi konwentów są często pisarze, autorzy podręczników i twórcy gier. Możecie wybrać się na spotkanie autorskie, zrobić wspólne zdjęcie, zdobyć dedykowany autograf czy zwyczajnie porozmawiać.


Noclegi. Jeśli uczestniczymy w konwencie kilkudniowym z reguły otrzymujemy również darmowy nocleg, pod warunkiem wykupienia pełnej akredytacji (a więc na cały konwent, a nie na wybrane dni). Na konwentach szkolnych zwykle wydzielane są sale, które pełnią rolę sleep roomu. W takim pomieszczeniu mamy kilkanaście lub kilkadziesiąt metrów podłogi, na której rozkładamy swoje legowisko. W sleep roomach zwykle obowiązuje cisza nocna. Jest to opcja bezpłatna. Konwenty organizowane w większych miastach mają często ofertę bazy noclegowej poza konwentem, w hotelach i hostelach, jednak wówczas ponosimy dodatkowe koszty. Konwenty terenowe odbywają się często pod namiotami, a w ramach pełnej akredytacji możemy korzystać z pola namiotowego.

Sanitaria. W zależności od miejsca konwentu możemy mieć do dyspozycji bieżącą wodę lub jej nie mieć :) Na konwentach szkolnych na pewno będą umywalki i ciepła woda. Zdarzają się też prysznice. Najmniejsze kolejki są w godzinach wczesno świtowych. Na konwentach terenowych różnie to bywa, jednak organizatorzy zawsze coś zorganizują i tak np. w 2013 roku zarówno na Ziemiach Jałowych jak i na Rafinerii, konwentach odbywających się „poza wszelką cywilizacją” stanęły prysznice polowe, zapewniające niemniejszy luksus niż toaleta dla inwalidów w McDonaldzie w trakcie powrotu z wakacji. Obowiązkowo zobaczycie też toi toie.

Knajpa konwentowa. Z reguły organizatorzy konwentu zawierają porozumienie z pobliską knajpą lub pizzerią. Po okazaniu identyfikatora czekają tam na konwentowiczów spore zniżki. Jest to też świetne miejsce integracyjne, w którym poznacie się przy piwku czy herbacie i wspólnie wymyślicie szesnastą zwrotkę antyelfickiej pieśni krasnoludów.


Co przygotować wcześniej?

 Podstawowym wyposażeniem konwentowicza jest śpiwór i karimata (choć znane są przypadki ich braku). Warto też mieć ze sobą menaszkę (lub po prostu kubek) i jakiś sztuciec. Na konwentach terenowych obowiązkowo dochodzi latarka i jakiś scyzoryk.


Jeśli planujecie wziąć udział w LARPie warto przygotować sobie elementy stroju w danej konwencji, w końcu będziecie odgrywać postacie całym sobą.

Jeśli cały konwent to LARP musicie się bardziej postarać i przygotować strój, w którym będziecie występować przez cały czas trwania LARPa (więcej użytecznych informacji znajdziecie na stronach i forach poświęconych konkretnym konwentom).

Gdy nastawiacie się na konkursy możecie przygotować się pod konkretną tematykę, np. przed konkursem wiedzy o Star Wars obejrzyjcie jeszcze raz całą serię. Znane są przypadki, nie tak rzadkie, kiedy koszty akredytacji zwróciły się w nagrodach.

Na  większe, ogólnofantastyczne konwenty możecie przygotować całe przebranie, czyli tzw. cosplay (costiume playing) waszego ulubionego bohatera. Niewykluczone, że zostaniecie gwiazdą konwentu a ludzie będą sobie z wami robili zdjęcia.

Oczywiście możecie też nic wcześniej nie robić, ale gwarantuję, że jako nowicjusze na konwencie o wiele lepiej będziecie się bawić, gdy coś już sobie wcześniej zaplanujecie.


 Dlaczego TY powinieneś pojechać na konwent?

Coraz więcej konwentów nastawia się na nowicjuszy. Organizowane są całe bloki tematyczne i punkty informacyjne dla osób, które pojawiły się na konwencie po raz pierwszy. Nie musisz być wyjadaczem w żadnej z dziedzin fantastyki, ba, nie musisz nawet mieć zielonego pojęcia o tym, co dzieje się na konwencie, żeby dobrze się bawić. Pamiętaj, organizatorami konwentów są osoby z pasją i misją szerzenia fantastyki.


Skąd czerpać wiedzę o nadchodzących konwentach?




Najprostszym sposobem jest odwiedzanie strony Informatora Konwentowego, gdzie znajduje się pełna, na bieżąco aktualizowana tabela wszystkich konwentów odbywających się w Polsce. Są tam też relacje  z minionych konwentów i galerie zdjęć. Na tej podstawie wybierzcie to, co Was najbardziej interesuje.






Na koniec kilka polecanych przeze mnie imprez około fantastycznych, na które zdecydowanie warto się wybrać:


1.    Grojkon – z roku na rok zdobywający coraz większą popularność konwent szkolny w Bielsku-Białej

2.    Bebok – kameralny konwent gier planszowych i RPG oraz z blokiem improwizacyjnym w Bytomiu.

3.    Pyrkon – Poznań. Największy w Polsce konwent fantastyki połączony z targami. Oprócz typowego programu Pyrkon przygotowuje szereg eventów towarzyszących.

4.    ZiemieJałowe – konwent terenowy połączony z LARPem w klimacie postapokaliptycznego westernu. Odbywa się na terenie opuszczonej kopalni w Będzinie.

5.  Szedariada - kameralny konwent we Wrocławiu, reaktywowany po 10 latach przerwy, ogólnofantastyczny z nastawieniem na jakość, nie na ilość.

piątek, 14 marca 2014

5 największych mitów na temat seksu, w które wierzą mężczyźni

Na podstawie doświadczeń własnych i cudzych.

  1. Kobiety lubią smak spermy
Prawda na temat tego mitu może okazać się równie gorzka i trudna do przełknięcia co przedmiot, którego dotyczy. Wzbudzi też protesty męskiej części czytelników, którzy będą w stanie podać naprędce  dziesiątki przykładów, jako dowodów, że wcale nie mam racji (te filmy, te gorące kobiety). Otóż, panowie, żadna kobieta nie lubi smaku waszego nasienia! Możemy łykać, izolować zmysł smaku i udawać, że rozkoszujemy się ohydną breją z wysoką zawartością mocznika. Jesteśmy wtedy dla Was boginiami seksu, nieprawdaż? Jednak, słowo Wam daję, żadna z nas nigdy, przenigdy nie delektowała się spermą, bo ona jest zwyczajnie obrzydliwa. Jako dowód niech poświadczy fakt, że każdy mój ex święcie wierzy, że uwielbiałam ten smak…


2.    Im dłużej tym lepiej

Szczycicie się, że możecie tak bez końca, pełna kontrola, przegląd wszelkich dostępnych pozycji po kilkanaście minut każda, i jeszcze ustami, ręką, z wypiekami na twarzy i potem na czole. Wzbudzacie tym podziw kumpli, zwłaszcza tych, którym wydaje się, że za szybko kończą. A wydaje się im, ponieważ karmieni są owym mitem. Otóż, drodzy panowie, my, kobiety nie wcale nie lubimy dłuuuugich stosunków. Bo wszystko, co długie staje się nudne, żmudne i męczące. Jeśli seks trwa więcej niż 20 minut marzymy tylko o tym, żebyście już doszli. Wtedy zaczynamy głośniej pojękiwać i opowiadać, jaką mamy ochotę na połyk. To z reguły działa. A wam, z reguły się wtedy wydaje, że właśnie doprowadziliście nas do wrzenia. Długodystansowe chwalipięty z reguły mają zwyczajny problem z dojściem. Jednak zasada optymalnej długości stosunku jest niezmienna- nie kończ pierwszy jeśli kobieta jest autentycznie blisko orgazmu.


Ciekawostka! Para amerykańskich seksterapeutów, Eric Corty i Jenay Guardiani przeprowadzili wśród swoich pacjentów (obu płci) sondę dotyczącą optymalnego czasu trwania satysfakcjonującego stosunku.       Czas ten to 7 do 13 minut.

3.    Gdy seks nie kończy się dla kobiety orgazmem, jest do bani

Nie jest w całkowitym błędzie ten, kto wierzy, że mężczyźni są z Marsa a kobiety z Venus. Przynajmniej jeśli chodzi o sprawy związane z seksem. Wielu mężczyzn stawia sobie za punkt honoru zadowolenie kobiety. To miłe. Źle się jednak dzieje, jeśli wyznacznikiem spełnienia staje się jej orgazm. U facetów to takie proste – udany stosunek seksualny kończy się wytryskiem. Zawsze. Inaczej nie jest udany. Seks jest drogą zmierzającą do jednego celu. U kobiet zupełnie przeciwnie. To seks jest celem, jeśli wiecie, o co mi chodzi. Orgazm jest wartością dodaną, która o niczym nie świadczy. A na pewno nie o Waszych umiejętnościach (nie mówię tu o seksie oralnym). Bo na wszystkie nasze orgazmy to my ciężko pracujemy. Serio.  Wiele moich bardzo udanych stosunków nie kończyło się orgazmem. I wiele tych, zakończonych orgazmem było mocno średnich.


Ciekawostka! 27% Kobiet nie przeżywa orgazmu podczas stosunku. Tylko 12% przeżywa go zawsze. 8% kobiet nie przeżyła go nigdy.

 4.    Masturbacja u kobiet świadczy o braku spełnienia seksualnego


Wiele razy słyszałam tekst w stylu: „od kiedy się z tobą spotykam w ogóle przestałem się masturbować. Bo mam ciebie.” W uszach mężczyzny brzmi to jak komplement, największy z możliwych. Cóż, jeśli my nie do końca rozumiemy o co wam chodzi. Różnica między nami polega na tym, że nam bozia dała co najmniej dwa, jak nie trzy zupełnie różne warianty orgazmów. I nie da się jednego zastąpić drugim. Mówię tu o orgazmie łechtaczkowym (przeżywanym podczas masturbacji i seksu oralnego) oraz pochwowym (stosunek seksualny, a także masturbacja – bez użycia sprzętu, jeśli się wie co i jak). I tak to jest, że przeżywając często tylko jeden z możliwych orgazmów przychodzi ochota na drugi. Nawet gdybyśmy kończyły każdy stosunek płciowy szczytowaniem, a działoby się to dwa razy dziennie, nadejdzie chrapka na ten drugi wariant. I będzie nam fajnie. Inaczej. Nie znaczy to wcale, że nas nie zaspokajacie czy że czegoś nam brakuje. Po prostu lubimy od czasu do czasu posłodzić herbatę miodem zamiast cukrem.


5.    .”Robiąc minetę musisz cały czas lizać łechtaczkę, wtedy na pewno dojdzie”


Jedna z największych bzdur, jakie słyszałam. Doprowadziła do rozpaczy nie jedną kobietę. Panowie kochani, seks oralny to nie budowa cepa, nie będzie nawet średnio dobry, jeśli kierujecie się tą jedną, niefortunną wskazówką. Tu nie chodzi o naciskanie guzika do skutku jak wtedy, gdy nie chce wejść strona Google lub podczas zawieszenia systemu. Tu trzeba sztuki, wyczucia, empatii! W całym swoim życiu spotkałam tylko dwóch mężczyzn, którzy potrafili robić minetę. Cała reszta bardzo szybko słyszała, że „teraz mam ochotę na seks od tyłu. Tak, właśnie teraz, natychmiast!”. Seks oralny to nie kwestia siły, nieugiętego języka i zrobienia z niego patyka trącającego kamień raz za razem. Nie męczące zadanie generujące myśli typu: „zaraz mi język odpadnie”. To głęboki pocałunek, który jest przyjemny dla obu stron i jest celem samym w sobie. Pamiętaj, orgazm u kobiety to wartość dodana. O wiele łatwiej osiągalny w tej formie seksu, jednak tylko wtedy, jeśli nie walczysz o niego za wszelką cenę.


Z większością przypadków opisanych w artykule zgodzi się większość kobiet, jednak są wyjątki, które potwierdzają regułę. Ale nigdy nie możesz mieć pewności, że właśnie na jeden trafiłeś.

środa, 29 maja 2013

HEBE - drogeryjny przekręt roku!

   W ubiegłym roku na ulicy Wolności w Chorzowie, głównym deptaku handlowym, pojawiła się kolejna, czwarta sieć drogeryjna- HEBE. To kolejny projekt biznesowy Jeronimo Martins Dystrybucja, właściciela sieci Biedronka. HEBE szturmem zdobyła rynek i miejscową klientelę, oferując wyjątkowo atrakcyjnie urządzony lokal, bogatą ofertę nie tylko kosmetyków, ale i m.in. artykułów parafarmaceutycznych, tekstyliów oraz luksusowych produktów spożywczych- herbaty, yerba mate, smakowe wina musujące… Doskonale przemyślany program lojalnościowy zapewnia stałe zniżki, gratisy i bony na artykuły w drogeriach HEBE. Gama dostępnych perfum porównywalna do tych, jakie stoją na półkach w profesjonalnych perfumeriach oraz zdecydowanie niższe ich ceny i niekończące się promocje przyciągają klientów z całego województwa. Dodatkowo nowatorsko przeszkolona obsługa i ochrona sprawiają wrażenie najwyższych standardów i gwarancji jakości. Hebe wydaje też własną, bardzo ładną gazetkę produktową oraz utrzymuje stały mailowy kontakt z klientami. Pod względem marketingowym jest więc projektem bardzo przemyślanym, niemal doskonałym.



   Mimo wszystkich tych plusów i doskonałości tekst nie będzie zachęcał do zakupów w drogeriach HEBE. Tym, co skłoniło mnie do poruszenia tematu rozrastającej się sieci drogerii jest jakość sprzedawanych tam produktów. Jest ona fatalna. Artykuły kosmetyczne prestiżowych marek bardzo różnią się od artykułów dostępnych w innych drogeriach czy perfumeriach. Za przykład niech posłużą trzy produkty różnych firm, które kupuję regularnie: tusz do rzęs L’oreal Architect. Tusz, który kupiłam w HEBE był suchy i kruszył się na rzęsach. Ponadto opakowanie wystarczyło dokładnie na połowę czasu, w porównaniu z tym produktem, kupowanym w innych sklepach. Pomyślałam, że może taka partia się trafiła i nie drążyłam tematu. Następne były perfumy „One Million” Paco Rabanne. To męski zapach z najwyższej półki, charakteryzujący się wyjątkową trwałością i zmienną nutą zapachową w czasie. W HEBE był ok. 50 zł tańszy niż w wiodących perfumeriach. Perfumy okazały się zapachowo „płaskie”, a na skórze utrzymywały się nie dłużej niż 2 godziny. Byłam naprawdę zdenerwowana, ale pomyślałam tylko: masz nauczkę, by nie kupować perfum w zwykłych drogeriach. Jakieś 3 tygodnie temu dostałam od HEBE bon o wartości 10 zł i postanowiłam kupić podkład Max Factor Colour Adapt, który właśnie mi się skończył. Lubiłam go za konsystencję musu i idealne pokrycie. Podkład kosztował dokładnie tyle samo, co w innych drogeriach. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy z opakowania polał się rzadki płyn. I znów pomyślałam: może to tylko pierwsza warstwa... Niestety, produkt jest rozwodniony, niczym nie różni się od tanich podkładów, jakie można dostać za połowę tej ceny.



   Osobiście czuję się oszukana, choć należałoby użyć mocniejszych słów. Taki stan rzeczy jest niedopuszczalny. Pod przykrywką profesjonalnej i przyjaznej drogerii, która dzięki supersprawnym działaniom promocyjnym zdobywa zaufanie klientów, w której zakupy codziennie robią setki osób, kryje się fatalna jakość, najniższy sort i krętactwo. Planowana jest dynamiczna ekspansja sieci w całej Polsce. Na Śląsku funkcjonują już 4 drogerie HEBE - w Chorzowie, Bytomiu, Zabrzu i Gliwicach. Te drogerie będą przejmowały klientów popularnych sieci. Pytanie: kiedy klienci HEBE zorientują się, że coś jest nie tak?

piątek, 29 marca 2013

"Bloger" Kominka – najlepsze zawsze zostawiam na koniec.




  Z nowoczesną blogosferą po raz pierwszy zetknęłam się niecałe dwa lata temu. Pracowałam wtedy nad kampanią marketingową portalu StudentsWatch i zastanawiałam się, jak dotrzeć z genialnym pomysłem do mas, które wypaczone spamem odrzucają każdy podesłany link, nawet okraszony zdaniem bardzo spersonalizowanego wstępu. Wiem, bo sama tak właśnie robię. Znajomy branżowiec podsunął mi wtedy pomysł zrobienia kampanii z jednym z poczytnych blogerów. Blogerów? A co mają wspólnego pismaki internetowych pamiętników z marketingiem? Zaczęłam drążyć temat. Osoba, której adres dostałam nie przypadła mi do gustu, ale po nitce do kłębka trafiłam w sam środek polskiej blogosfery, która nie miała nic wspólnego z wyobrażeniami o blogach, jakie znajomi prowadzili w czasach ogólniaka. Między innymi trafiłam na bloga Kominka.





   Był to blog inny niż wszystkie, drażnił mnie bezkompromisowością, irytował butą, sprawiał, że czułam się bezsilna, bo przewidywał i kontrował każde zdanie, które w emocjach chciałam sprzedać autorowi. Nie były to emocje, jakich potrzebowałam, dlatego odstawiłam adres na półkę, jednak o nim nie zapomniałam. Jakieś pół roku później Facebook poczęstował mnie informacją o możliwości subskrypcji Tomka Tomczyka. Pamiętając kontrowersyjne wpisy na Kominku z czystej perwersyjnej ciekawości zaczęłam obserwować jego aktywność. Tego dnia przybyło mu parę setek subskrybentów. O dziwo, niemal wszystkie publikacje jego statusów okazały się nad wyraz ciekawe, intrygujące, nie raz pomocne. To właśnie dzięki nim po raz kolejny trafiłam na bloga. Artykuły, które pojawiły się od ostatniego razu były tak wciągające, że przeczytałam je jednym tchem, po czym spędziłam wiele godzin rozpracowując archiwum.



  Pewnego dnia zauważyłam na blogu informację o tym, że Kominek wydał książkę. Pobudzona wyobraźnia już wdychała zapach świeżego druku, a książka dotarła 2 dni później pod moje drzwi. A niech mnie, jeśli okaże się to stekiem samouwielbieńczych westchnień – pomyślałam, odginając błyszczącą okładkę. Zaczęłam czytać.

   Tak, między stroną 15 a 334 znajduje się poradnik dla osób, które prowadzą lub chcą prowadzić bloga. Jest to fantastyczna wiedza know how, solidna, oparta na doświadczeniach, analizach i przemyśleniach, poparta setkami przykładów. Język, jakim posługuje się autor trafi do każdego czytelnika, a podobny jest do tego, którym posługiwał się Allen Carr w swojej prostej metodzie rzucania palenia. Właściwie nie wyobrażam sobie lepszego poradnika dla osób, które publikacjami w sieci tworzą wokół siebie społeczność. Nie chodzi tylko o blogi - praktyczne fundamenty znajdzie tam każdy twórca treści, nastawiony na odbiór. Jednak to, co jest naprawdę niezwykłe puszcza oko we wstępie i miażdży w epilogu. Bowiem prawdziwa jazda zaczyna się na stronie 335. Trzydzieści stron przeczytane jednym tchem, lepsze niż Harry Potter, lepsze niż Pilipiuk, lepsze niż wywiad-rzeka z Quentinem Tarantino.



  „Blogera” możecie zamówić w księgarni internetowej wydaje.pl w formie papierowej lub e-booka. Dodam, że papier doskonale wydany, ciężkie to, żadnej gazetówki, warto. Od kilku dni dostępny również audiobook, gdzie ostatnie 30 stron czyta Borys Szyc wraz z Kominkiem.

środa, 20 marca 2013

Hard Rock, Chorzów


   Nie, moi drodzy, chorzowski Hard Rock nie ma nic wspólnego ze słynną siecią zachodnich restauracji o tej samej nazwie. Jednak powstał o wiele wcześniej niż pierwszy lokal Hard Rock Cafe na Złotych Tarasach, w Warszawie. Chorzowski pub mieści się w samym centrum miasta i od początku swojego istnienia przeszedł dwie, istotne metamorfozy. Nota ta z pewnością by się nie pojawiła, a na pewno nie polecałabym lokalu, gdyby nie ta ostatnia, zaskakująca zmiana, która zaszła w lokalu zupełnie niedawno.

  Ale trzymajmy się chronologii. To był rok, kiedy nieznany wówczas zespół Łzy wypuścił swój pierwszy głośny hit- Agnieszka. Pamiętam, bo do dziś słysząc gdzieś brzęczące intro tej piosenki przed oczami staje mi pub na Jagiellońskiej. Hard Rock był miejscem szczególnie lubianym nie tylko ze względu na nazwę, ale przede wszystkim na tolerancję, jaka tam panowała. Jako nastoletni rockomaniacy z niewielkim kieszonkowym siadaliśmy przy jednym z obszernych stolików pijąc przez kilka godzin jedno piwo. Jedno na kilkanaście osób. Nikt nas wtedy nie pytał o dowód i rzadko ktoś zwracał uwagę, byśmy zamówili coś w barze. Na zmianę chadzaliśmy do bramy naprzeciw uzupełnić poziom alkoholu we krwi. Całą kasę, jaka nam zostawała przepuszczaliśmy w szafie grającej, odpalając modną wtedy Nirvanę, Metallicę, Ironów i przede wszystkim KULT. Nie było też wieczoru bez Agnieszki, którą wszyscy głośno śpiewaliśmy.

  Jak to zwykle bywa, szkoły się pokończyły, ludzie powyjeżdżali, a pub opustoszał. Właściciel chcąc zachęcić nowych bywalców (i pofolgować swoim fantazjom), zatrudniał w barze wyłącznie kobiety z coraz większym biustem, z coraz dłuższymi tipsami i z coraz głupszym wyrazem twarzy. Niektóre jeszcze parowały po solarium. Nie byłoby w tym nic szczególnie nieroztropnego, ot, trochę wizualnej frajdy dla starego człowieka. Jednak te niezwykłe dziewczyny były jak magnez dla równie niezwykłych facetów. Siadali oni w rządku przy barze, zasłaniając karkiem cały asortyment. Tak, to było trochę niewygodne, ale do przeskoczenia, jeśli losować zapałki, kto tym razem idzie po piwo. Jednak ani nie barmanki, ani ich absztyfikanci nie stanowili prawdziwego problemu. Problemem stali się nowi „stali bywalcy” lokalu, których kieszenie pękały od drobnych monet, Oni bowiem obejmowali we władanie szafę grającą, w której, nie wiedzieć czemu, nagle znalazły się wszystkie topowe składanki techno.

  Ten, trwający kilka długich lat okres skutecznie wypłoszył wszystkich ludzi, mających z rockiem cokolwiek wspólnego. Poza tym fama, jaką Hard Rock został owiany rozprzestrzeniła się i na sąsiednie miasta. Sporadyczne wizyty, głównie w późnych godzinach nocnych, gdy wszystkie inne lokale w Chorzowie już dawno były zamknięte, utwierdzały mnie tylko w tym przekonaniu.

  Pod koniec lutego 2013, dokładnie w dniu uroczystego otwarcia ulicy Jagiellońskiej, nie mając zbyt wielu opcji, zaprowadziłam kilku znajomych do Hard Rocka. Jakież było moje zaskoczenie, gdy od progu przywitały mnie dźwięki Papa Roach, a potem już było tylko mocniej. I ludzie tacy jacyś… prawidłowi. Z ciekawości wybrałam się tam jeszcze dwa razy- w którąś sobotę i w tygodniu. Wszystko było jak należy. No, prawie, bo od czasu do czasu zajrzy tam ktoś, kto nie powinien, tęsknie zerkając w kierunku szafy. Niemniej jednak postanowiłam napisać ten artykuł, bo dziś knajpę jak najbardziej polecam, a oto dlaczego:


  • Lokal usytuowany w samym Centrum, tuż przy ulicy Wolności, a jednak ceny piwa najniższe w okolicy- 4,50 czy 5zł za lane.
  • Lokal jest spory, przestronny, stoliki bardzo komfortowo rozmieszczone, duże (8-10 osób nie powinno mieć problemu ze znalezieniem wygodnego kąta na własność)
  • Jest klimatycznie, ciepło, dobra muzyka, ładny wystrój, nastrojowe oświetlenie.
  • Jest szafa grająca!
  • Jest STÓŁ BILARDOWY! Bardzo porządny i profesjonalny.
  • Jest też Darts i piłkarzyki (a przynajmniej kiedyś były- sprawdzę to w najbliższym czasie).
  • Jest duża sala dla palących.
  • Jest raczej kulturalnie.
  • Pub jest otwarty tak długo, jak długo ktoś siedzi przy stoliku (cokolwiek nie napiszą na drzwiach).

Minusy:

  • Bilard jest w części sali dla palących,
  • Jest jedzenie, ale fastfoodowe,
  • Męska toalety pozostawia wiele do życzenia (no co, nie zawsze można wytrzymać stojąc w kolejce do damskiej, bo…)
  • Jest tylko jedna damska toaleta.


Bilans na plus, tak więc do zobaczenia w Hard Rocku!

Chorzów, Jagiellońska 4